czwartek, 26 listopada 2015

chwila moment jesienią

nawet jesienią nie muszę tęsknić do szklanek pełnych kwaśnej lemoniady i słodkiego soku z pomarańczy. i do utopionych w drożdżówce z kruszonką słodkich truskawek. jesienią częściej niż latem zajmuję miejsce przy oknie, gdzie udaje mi się skraść na zdjęciach resztki dziennego światła. i to są takie dni, gdy nawet mimo chmur, szarości i upierdliwego bólu głowy mogę sobie pomyśleć, że w sumie to jestem szczęściarą. i w sumie to to jest dobry poniedziałek, czwartek albo piątek. mniej znaczy więcej.
w gdyńskiej Chwili moment nie dość, że jest dużo dobrego - to jeszcze jest pięknie. świeże drożdżówki zawsze kuszą na blacie, a pieczywo własnego wypieku można zabrać do domu na wynos. no i moja ulubiona lemoniada - o każdej porze roku. dziś na obrazkach Chwila, latem był Moment.
chwila moment
świętojańska 30, gdynia

wtorek, 17 listopada 2015

TRAFIK jedzenie i przyjaciele


to moja pierwsza gdyńska jesień. i choć zaczęła się od paskudnej choroby i trzech nieprzyzwoicie długich tygodni leżenia w łóżku, to i tak jest jedną z najlepszych jakie mi się przytrafiły. w miejscach, których nie bywa się od zawsze i które w zasadzie mało się zna, najfajniejszy jest ten moment odkrywania, szukania nowego, zapełniania listy ulubionych i dopisywanie kolejnych jego kawałków. no i tak sobie odkrywamy. w senne poranki, gdy akurat nie trzeba wcześnie wstać do pracy, w deszczowe popołudnia, w chłodne wieczory albo w te listopadowe dni wypełnione słońcem za oknem i szalem leniwie przerzuconym na szyi. spacerujemy i jemy. szukamy, wracamy, smakujemy. dobrze jest w tej Gdyni. i dobre jest - śniadanie w środku miasta!
zwykle jadam śniadania na słodko, ale nad kartą zawahałam się tylko chwilę. tosty francuskie z malinami, kwaśną śmietaną i syropem klonowym? może następnym razem. poniedziałkowy poranek to zdecydowanie pora na coś słonego i najlepiej wystarczającego na pół dnia. wybrałam więc śniadanie provansalskie, czyli jajka i to nie byle jakie, bo pieczone na szpinaku z pomidorową salsą, do tego kozi ser, gęsty jogurt z ziołami i kawałki przyrumienionej foccacci. i jeszcze filiżanka białej kawy i żaden poniedziałkowy poranek mi nie straszny. na konkurencyjnym talerzu śniadanie gdyńskie - jajka sadzone, parówki i koszyk pieczywa. klasyka. dobre to było!
w Trafiku kilka dni wcześniej spróbowałam nie tylko śniadania, ale też kilku innych pysznych rzeczy z nowej karty. tutaj jest jeszcze więcej obrazków: TRAFIK jedzenie i przyjaciele. mój faworyt to ośmiornica z sałatką z ziemniaków, oliwą, salsą verde i cytryną. najlepsza jaką jadłam! był też pyszny makaron udon z warzywami, tofu i kolendrą. grilowany pstrąg z puree z pasternaku i świetną sałatką z kolorowych buraków. i pizza w niebanalnym prostokącie. no i to na co ja i moja słabość oczywiście czekaliśmy najbardziej.. słodkości! tarta na spodzie z pokruszonych ciasteczek oreo, malinowe trifle, boska szarlotka na ciepło i bardzo kremowy sernik z mascarpone i granatem. rozpłynęłam się. i teraz istnieje takie niebezpieczeństwo, że mogę stać się tam częstym gościem... zwłaszcza, że od Trafiku dzieli mnie 10 minut spacerem. a spacery jesienne są przecież super (zwłaszcza te bezdeszczowe).
TRAFIK jedzenie i przyjaciele
skwer kościuszki 10, gdynia

poniedziałek, 16 listopada 2015

co robić, gdy blogowanie zaczyna uwierać?

co zrobić, gdy blogowanie zaczyna być przykrym obowiązkiem, codziennym wyścigiem z pięknymi zdjęciami, z ładnymi słowami, z bardziej wyrośniętymi ciastami i piękniejszymi plackami z jabłkami? odpuścić. dać sobie czas. miesiąc, dwa, pół roku. przestać się ścigać. nie bywać. nie pisać (na siłę), prawie nie gotować, odłożyć w kąt aparat. powiedzieć sobie, ale tak naprawdę to skłamać, że się nie potrafi, że się do tego nie nadaje, że inni są lepsi, fajniejsi, robią piękniejsze zdjęcia i gotują lepszą pomidorową. a później zatęsknić. za tymi niedoskonałymi zdjęciami, za rozsypanymi po klawiaturze słowami, za tą najbardziej idiotyczną blogową nazwą (wierzcie mi, że gdy prawie 7 lat temu zakładałam blog nie zastanawiałam się ani przez sekundę czy ugotujmy będzie ładnie wyglądało na wizytówkach, nagłówkach i innych ówkach. wtedy to się zupełnie nie liczyło). bez nadmiernego  paplania i wyliczania ile i dlaczego mnie nie było  - zastosowałam swoją prywatną terapię. odpuściłam, zatęskniłam i wracam. głównie dlatego, że wciąż nie mniej lubię jeść, trochę bardziej wiem, że nie potrafię gotować. ale najbardziej to wracam, bo jest Ktoś kto daje mi kopa i nie pozwala odpuszczać, a jeśli nawet - to tylko na chwilę.