poniedziałek, 30 września 2013

bardzo proste ciasteczka lawendowe

lawenda to potrafi zawrócić w głowie. zapachem, kolorem, malutkim bukietem w wazonie, okruszkami w maślanych ciastkach. albo najlepszą lemoniadą z cytryną. dzisiaj kruche serca do chrupania, w ostatnim czasie napiekłam ich tyle, że dziwię się, że nie mam ich dość. a nie mam!
ciasteczka lawendowe

1 łyżka suszonej lawendy
230g masła
90g cukru pudru
350g mąki
1 jajko

do dużej miski wrzucić mąkę, lawendę, cukier puder. masło posiekać na kawałki i dorzucić wraz z jajkiem do mąki. zagnieść szybko wszystkie składniki, uformować kulę i schłodzić w lodówce około 20 minut. ciasto rozwałkować, wycinać kształty i piec w 180 stopniach 10 minut. upieczone można posypać cukrem pudrem.

piątek, 27 września 2013

tym kremem rozsłodzę sobie jesień

krówkowy krem jest trochę w kolorze jesieni. gdy patrzę za okno mojego pokoju, to korony drzew zaczynają mieć taki właśnie rudo brązowy odcień. to tylko jeden z powodów, dla których ten jesienny krem warto zrobić. ale prawda jest taka, że on jest po prostu pyszny i słodki i jeśli schowacie go w lodówce, to na pewno będziecie ciągle myśleć, że ona tam jest i że jak się ukradnie małą łyżeczkę, to pewnie nikt nie zauważy.
krem krówkowy 

200 g śmietany kremówki (30%)
100 g cuku
40 g masła
szczypta soli

do niewielkiego rondelka o grubym dnie wsypać cukier, ustawić na niewielkim gazie, rozpuścić do złotego koloru. następnie cały czas mieszając dodać kawałki masła, szczyptę soli i śmietankę. masę należy podgrzewać na wolnym ogniu i mieszać do momentu, aż będzie nieco ciągnąca (trwa to zazwyczaj 5 minut). trzeba uważać bo krem jest bardzo gorący, więc oblizanie łyżki nie wchodzi w grę! gotowy należy przełożyć do słoiczka i przechowywać w lodówce do półtorej tygodnia. można wyjadać ze słoika, posmarować czekoladowe ciasto albo ciasteczka, naleśniki. krem jest pyszny jako polewa do lodów. /receptura od Waniliowej Chmurki

poniedziałek, 23 września 2013

dynia z kokosowym mleczkiem. na jesień.

ciągle mi się to przytrafia - przychodzi jesień, którą straszliwie lubię, a wraz z nią cały worek zarazków. czasem udaje mi się poprzestać na katarze, ale tym razem poszłam o krok dalej i na dwa dni okupowałam łóżko wychylając tylko nos spod kołdry. trzeciego dnia ugotowałam zupę. przyniosłam z zieleniaka najładniejszą dynię, kupiłam kokosowe mleczko, dosypałam ostrej papryczki i czerwonej czubrycy. tego mi było trzeba! lubię jesień za całe morze inspiracji. dosłownie, bo od morza dzieli mnie 15 minut spaceru. i za dynię lubię, za zimno mniej.
zupa jest ostra, jest lekko kokosowa. taka dyniowa kwintesencja rozpoczynającej się jesieni.
zupa dyniowa
z mleczkiem kokosowym

1,3 kg dyni
3 ziemniaki
1 marchewka
2 łyżki oleju
1 czerwona cebula
3 ząbki czosnku
kartonik mleka kokosowego
do smaku: szczypta ostrej papryczki, dwie szczypty czubrycy, oregano, sól, pieprz czarny i ziołowy

w garnku rozgrzać 2 łyżki oleju, cebulę posiekać i zeszklić na patelni, na końcu wrzucić czosnek. w międzyczasie obrać i pokroić na drobne kawałki ziemniaki, marchewkę i dynię, wrzucić je do garnka i zalać 500ml wody. gotować około 25 minut aż warzywa będą miękkie. pod koniec gotowania dodać mieszankę przypraw i mleczko kokosowe, całość zmiksować blenderem. można podawać z grzankami.

środa, 18 września 2013

cytryny i rozmaryn, wyjątkowość w drożdżówce

wystarczyło kilka zdań, nie za długa lista składników, przeliczenie drożdży suszonych na świeże, data pieczenia, data pisania. i wielka radość, że można robić coś razem (chociaż osobno). zużyłyśmy 4 szklanki mleka i aż szesnaście szklanek mąki, osiem jajek, 20 łyżek masła. tylko dodatki nas poróżniły, bo jedna nie miała w kuchni ani garstki orzechów i druga też nie miała, więc musiały dosypać płatków migdałów lub słonecznika, a trzecia nie znosi rodzynek, więc wrzuciła żurawinę. miłość do pieczenia, cytryny i rozmaryn - pozostały niezmienne. jedna receptura i cztery wyjątkowe drożdżówki - rozmarynowo cytrynowe. najlepsze!
w zdjęciowaniu towarzyszyły mi dwie kule słońca w postaci cytryn, ulubiony bukiet kwiatów i osa, która idealnie wpasowała się w centralny punkt zdjęcia poniżej, latająca modelka.
a gdy zdjęcia się już zrobią, to fotograficzny obiekt należy zjeść popijając zimnym mlekiem.
rosemary holiday bread
Deborah Madison

1 szklanka pełnego mleka
5 łyżek masła
¼ szklanki miodu
2 łyżeczki drobno posiekanego rozmarynu
skórka starta z jednej dużej cytryny lub z 2 małych
2 jajka, roztrzepane
¼ szklanki ciepłej wody
25 g świeżych drożdży
¾ łyżeczki soli
1 szklanka orzechów włoskich lub migdałów
1 szklanka rodzynek lub żurawiny
4 szklanki mąki
glazura: 1 żółtko lub całe jajko roztrzepane z łyżką mleka oraz cukier do posypania

w niewielkim rondelku na średnim ogniu podgrzać mleko z masłem, miodem, rozmarynem i skórką cytrynową, mieszając od czasu do czasu. przelać do miski i odstawić do ostygnięcia. następnie wbić jajka. w międzyczasie wsypać drożdże do ¼ szklanki ciepłej wody i odstawić na ok. 15 min., dopóki nie pojawi się piana. następnie wlać do mikstury mlecznej, dodając sól, orzechy i rodzynki, energicznie wmieszać mąkę, dodając po jednej szklance, aż do momentu, kiedy ciasto zacznie odchodzić od brzegów miski. następnie zagniatać ciasto przez kilka minut, dopóki nie stanie się gładkie, umieścić ciasto w misce i odstawić, aż podwoi wielkość (1-1 ½ godz.). w międzyczasie wyłożyć papierem do pieczenia dwie keksówki lub jedną większą formę. ponownie zagnieść ciasto, uformować w kulę i umieścić w formie/formach. Pozwolić ciastu wyrastać, aż będzie bardzo miękkie w dotyku i ponownie podwoi swoją objętość (kolejna godzina). Podczas ostatnich 15 minut nagrzać piekarnik do 180 stopni. Ciasto posmarować glazurą i posypać cukrem. Piec ok. 45 minut, studzić na kuchennej kratce.
drożdżówka w oryginale nazywa się chlebkiem i nie jest typowym słodkim wypiekiem (chociaż mi akurat cukru nie brakowało). idealnie pasuje do konfitury albo miodu. ale jeśli woli się słodsze - to polecam do ciasta dodać 3 łyżeczki cukru, a jeszcze lepiej - podwoić ilość miodu w przepisie.
tak pięknie mi się upiekła. kojąco pachniała drożdżami i cytryną, intrygowała smakiem rozmarynu. polecam ją każdemu - tym co doskonale znają się na drożdżach i tym co dopiero stawiają pierwsze kroki. i obiecuję sobie, że upiekę ją jeszcze nie raz.
dziękuję najpiękniej.. Magdzie za wyszukanie cudnej receptury. Annie Marii za to, że nie musiała mnie wcale namawiać na wspólne pieczenie, ale rzuciła hasło, które w mig stało się moim wyjątkowym drożdżowym wyzwaniem (bo na pewno nie wiedziała, że ilość upieczonych drożdżówek mogę policzyć na palcach jednej ręki). Asi za to, że tyle czyta i piecze, a jak nie czyta to piecze z nami. drogie dziewczyny, chcę więcej!

wtorek, 10 września 2013

tarta jaglana z malinami na daktylowym spodzie

ciasto, nie ciasto? bez mąki, bez jajek i masła, bez użycia piekarnika. mimo wszystko ciasto. słodkie, uszczęśliwiające. takie, które można jeść bez większych wyrzutów sumienia. lepki migdałowo daktylowy spód, gruba warstwa kremu o smaku miodu i jaglanej kaszy i słodkie maliny. wpisałam tą tartę na listę moich ulubionych i nie mogę się doczekać kiedy przygotuję ją po raz kolejny.
tarta z kremem jaglanym i malinami
/receptura od Magdy z Eat This Blog

1/2 szkl. suszonych daktyli
250 g migdałów
szczypta soli

1/2 szkl. kaszy jaglanej
2,5 szkl. mleka
2 łyżki miodu
1 łyżka oleju

300 g świeżych malin lub innych owoców

daktyle zalać ciepłą wodą i odstawić na kilka minut. w międzyczasie zmielić migdały, wrzucić do nich daktyle i szczyptę soli i zmiksować aż powstanie jednolita masa. niewielką okrągłą foremkę wyłożyć papierem do pieczenia i wylepić dno i lekko boki masą migdałowo daktylową. schować do lodówki, aby się schłodziła. do garnuszka wlać mleko i olej, wsypać kaszę i gotować około 20 minut aż będzie miękka i gęsta. pod koniec dosłodzić miodem. gdy kasza ostygnie zmiksować ją na gładki krem i wyłożyć na przygotowany wcześniej spód. na wierzchu ułożyć maliny lub inne owoce.

niedziela, 8 września 2013

to pewne: ostatnie truskawki tego lata

tegoroczne truskawki nie wzbudziły we mnie tyle zachwytu co zwykle. były za mało słodkie, trochę bez smaku, zostawione na drugi dzień bardzo marniały i nadawały się jedynie do koktajlu. i okazało się, że mam na nie uczulenie, chociaż nieustannie staram się sobie wmówić, że może jednak nie, taki psikus. ale i tak będę za nimi tęsknić i z podekscytowaniem czekać na czerwcowe słodkie kule obsypujące stragany i zieleniaki. bo truskawki mają w sobie to coś!

muffiny limonkowe z truskawką

3 szkl. mąki
1 łyżeczka proszku do pieczenia
1/2 szkl. cukru
2 jajka
1 szkl. mleka
1/2 szkl. oleju
duża garść truskawek
skórka z 1 limonki i sok z połowy
kruszonka: mąka, cukier, masło

piekarnik nagrzać do 180st. suche składniki wymieszać w misce - mąkę, proszek oraz cukier. wrzucić pokrojone na drobne kawałki truskawki i startą skórkę z limonki. osobno wymieszać mokre składniki czyli olej, sok z limonki, jajko i mleko. przygotować kruszonkę zagniatając kawałek masła z mąką i masłem. połączyć składniki suche i mokre, ciasto wyłożyć do foremek na 3/4 wysokości. na wierzchu posypać kruszonką. piec około 25 minut.
muffiny zwyczajne, ale lepsze bo z kruszonką. trochę limonkowe, trochę truskawkowe.

poniedziałek, 2 września 2013

hello september ♥ jeżyny

za każdym razem, gdy czas przyspiesza i z sierpnia nagle robi się wrzesień, nieustannie mówię o ciepłych wełnianych swetrach, monotematycznie rozmyślam o ciepłej herbacie, o rześkich porankach, o kubkach słodkich malin i jeżyn, ustawiam na półkach słoiki gruszek. w tym roku nie jest inaczej, zrobiłam ostatnie ciasto z truskawkami i zjadłam pierwszą figę, jesień idzie i bardzo mi się to podoba. szczególnie jeśli będą mi w niej towarzyszyć pyszne owoce schowane w słoikach.
niedziela na wsi, to mnóstwo pysznych rzeczy. gdy zbiera się maliny do wiaderka, to połowa i tak trafia do buzi. grusze uginają się od ilości owoców, dojrzałe mirabelki spadają, gdy tylko ruszy się gałęzią. no i te krzewy obsypane jeżynami! i jeszcze stara zakurzona uszczerbiona patera znaleziona na jednej z szafek. oczywiście zabrałam to wszystko do domu :-)
a w kwestii letnio jesiennych owoców, polecam jeżynową galaretkę schowaną do słoików!
a to rzeczony słoik dżemu :-)

niedziela, 1 września 2013

#ilovegdn, śniadanie na targu

uwielbiam Gdańsk, bo to miasto, które nieustannie daje mi szansę na spełnianie marzeń. tych kulinarnych, oprószonych szczęściem i cukrem pudrem też. ostatnio moja kuchnia zamieniła się w małą manufakturę ciast i ciasteczek, piekarnik buchał ciepłem, było na słodko i na słono.
wszystko za sprawą Trójmiejskiej solniczki, która miała zaszczyt przygotować śniadanie w czasie wydarzenia 'Targ o Węglowy' organizowanego przez Instytut Kultury Miejskiej. wielka to była przyjemność i mimo tremy, nieprzespanej nocy, zabiegania i zmęczenia - było warto!
Targ Węglowy wygląda pięknie. są leżaki, drewniane kubiki, dużo książek. można zabrać znajomych i posiedzieć na trawie w środku miasta. czas jest do 4 września!
była tarta limonkowa, chocolate fudge cake z kremem i owocami, herbaciana babka z cytryną, babeczki z limonką i truskawkami, z serem feta i papryką, ze śliwkami i kakao, barrdzo czekoladowe ciasteczka z masłem orzechowym specjalnie dla trójmiejskich blogerów (31 sierpień to Międzynarodowy Dzień Blogerów), ciasteczka lawendowe i drugie napakowane migdałami, białą czekoladą i żurawiną, kruche ciasto z letnimi owocami, focaccia z mozzarellą, ciasto maślankowe, wytrawny chlebek z oliwkami, drożdżowe bułeczki z suszonymi pomidorami i..dużo więcej!
a na śniadanie po śniadaniu pyszna kawa i bagietki od Mitte.
wielkie podziękowania dla Instytutu Kultury Miejskiej i Miasta Gdańsk za możliwość przygotowania śniadania. dziękuję wszystkim bliższym i dalszym i tym zupełnie nieznajomym, którzy postanowili do nas przyjść choć na chwilę. dziękuję Kasi i Ani, dziękuję kochanej Adze. dziękuję Asi z Foodlove, że chciało jej się wstać o 6 rano, by przyjechać do nas z garścią przypinek i pysznych planów. 

PIĘKNY DZIEŃ, I ♥ Gdańsk!