piątek, 28 grudnia 2012

sernik szyty na miarę i maliny z szuflady

zimą letnie owoce wysypują się z szuflady zamrażarki. chciałabym by czas o zapachu malin płynął wolnej, by herbata zaparzała się dłużej, a hojna warstwa piany na kawie nie znikała tak prędko. malinowe słowa. malinowy chłód, cud miód. ubzdurałam sobie listę 100* najmilszych momentów z ostatnich 365 dni. chwil, ludzi, smaków, minut i godzin, małych urywków i skrawków. lista będzie długa, to zupełnie tak jakbym siebie samą chciała przekonać, że to był dobry rok. mimo wszystko. mimo, że chłód i że można się potykać co krok albo co siedemnaście.

*zapisałam 102 i mam wrażenie, że ciągle mi mało. jest tyle dobrych chwil, że lista składników na udane życie byłaby nieskończona.
sernik z leśnymi owocami

800 g twarogu trzykrotnie mielonego, 5 dużych jajek, 150 g drobnego cukru, 1 łyżeczka esencji waniliowej, 1/4 łyżeczki soli, 1 płaska łyżka mąki ziemniaczanej, ok. 300 g leśnych owoców (użyłam mrożonych malin i borówek)
twaróg zmiksować dodając cukier, a następnie wbijając po jednym jajku. dodać sól, wanilię, na końcu mąkę. Masy nie ubijać zbyt długo, tylko do czasu aż będzie gładka. blaszkę o średnicy 24 cm wyłożyć papierem do pieczenia i wlać masę. na wierzch wsypać owoce (moje były mrożone, więc puściły nieco wody, ale wszystko się dobrze upiekło). wstawić do piekarnika nagrzanego do 180 st C i piec 45-60 minut. (masa musi dobrze stężeć, ale w środku będzie nieco luźna - tak ma być). upieczony sernik zostawić w piekarniku wyłączonym i uchylonym, aż ostygnie. lekko opadnie. schłodzić przez kilka godzin, a najlepiej przez całą noc. /receptura od Liski
ten sernik jest nieprzyzwoicie pyszny. zapomniałam go tylko oprószyć cukrem pudrem, ale niczego mu nie brakuje, no może garstki rodzynek w środku..(:

czwartek, 20 grudnia 2012

piernikowa lista przebojów: nr 1!

 
przez ostatnie dni gubiłam się między półkami wielkiej trzypiętrowej biblioteki. albo między stosikiem kserówek i starych książek. wracając do domu śnieg przyklejał się do kurtki, telefon rozładowywał, a torba z zakupami ciążyła na ramieniu niczym 100 kilogramowy worek pełen kamieni. słów było wciąż za mało. za mało wspólnych herbat i spacerów w trzy centymetrowej warstwie śniegu. kupiłam słoik morelowej konfitury, blachę do ciasta i migdały. upiekłam pierwszy w życiu piernik, który pięknie pachnie. oblałam go grubą warstwą słodko kwaśnego cytrynowego lukru i zapakowałam w szary papier. wróciłam do domu. lubię moje 82-300, pierwsze piętro po schodach w górę i klika zaklejonych kopert czekających na stoliku. dobrze, że to już.
piernik z nadzieniem morelowym
/w oryginale: Honigkuchen würfel, a receptura od lo

ciasto: 3 1/3 szklanki mąki pszennej, 1 łyżeczka sody, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, 1 łyżka cynamonu, 1 łyżeczka mielonego kardamonu, 1/2 łyżeczki mielonego imbiru lub kawałek startego świeżego, 1/2 szklanki miodu, 3/4 szkl. cukru, 1/2 szkl. (110 g) masła, 1 duże jajko lekko ubite
nadzienie: 1 3/4 szklanki konfitury morelowej, 1 1/2 szklanki migdałów pokrojonych w słupki, 1/2 szklanki rodzynek, 1/2 szklanki skórki pomarańczowej, 1/4 szklanki soku z cytryny
lukier: 1 1/2 szklanki cukru pudru, około 1/4 szklanki soku z cytryny

W misce wymieszać mąkę z sodą i proszkiem do pieczenia. W rondelku na małym ogniu podgrzać miód, cukier i masło aż wszystko się rozpuści. Nie doprowadzać do zagotowania! Zdjąć z ognia i dodać korzenne przyprawy. Wymieszać. Dodać masę miodową do mącznej i wymieszać do uzyskania gładkiego ciasta. Odstawić na 5 minut. Dodać jajko i ponownie wymieszać. Ciasto podzielić na dwie części. Każdą część zawinąć w folię spożywczą i odstawić na 2 godziny lub dłużej (można też na całą noc) w temperaturze pokojowej. Ciasto powinno być po okresie leżakowania całkowicie wystudzone. Wymieszać składniki nadzienia. Na podsypanym mąką blacie rozwałkować jedną część ciasta na grubość około 7 mm. Położyć ciasto na blasze (20x30 cm) wyłożonej papierem do pieczenia. Na cieście rozprowadzić nadzienie. Na wierzchu położyć drugą część ciasta (rozwałkowaną tak jak pierwsza). Docisnąć brzegi. Wierzch ciasta ponakłuwać widelcem. Piec ciasto w temperaturze 180 stopni przez około 25-35 minut (nie powinno być spieczone). Kiedy ciasto się piecze przygotować lukier ucierając łyżką jego składniki. Upieczony piernik przełożyć na kratkę do pieczenia i polukrować jeszcze gorący. Pozostawić do całkowitego wystudzenia. Przechowywać w całości. Kroić w kwadraty przez podaniem. 
 
a próbowanie z filiżanką czarnej herbaty bez cukru, bo przez lukier jest naprawdę słodko. i powiem Wam, że nie jest jeszcze za późno, aby ten piernik upiec na święta! nie musi zbyt długo leżakować i na drugi dzień jest do zjadania. ja jutro będę go robić po raz drugi.

pięknych Świąt Kochani
tyle ciepła
ile zdołacie zmieścić w dłoniach.
bycia blisko
i aby nie zatracić tego co w tych dniach najważniejsze - choć to takie trudne

środa, 12 grudnia 2012

czekoladowe trufle i okularnica w radiu

 
sypnęło wczoraj cukrem pudrem z nieba. fioletowe rękawiczki to już jakby za mało na przytulający się do skóry mróz. okulary na nosie skutecznie chronią przed śniegiem spadającym na długie rzęsy. przyznaję się w sekrecie - mam straszliwą słabość do ludzi w okularach. ale miało być o tym, że...

wczoraj był jeden z najmilszych dni mojego słodkiego blogowania. gdańskie radio: 3 mikrofony, 1 kubek herbaty (gdy niosłam go z jednego pomieszczenia do studia nagrań miałam w głowie tylko jedno: Asia, nie zrób katastrofy.. nie rozlej, na zalej mikrofonów, nie zakrztuś się, nie daj po sobie poznać, że bywasz okrutną niezdarą - to akurat i tak się wydało przy okazji przytoczenia przez prowadzącą pierwszego zdania z mojego ostatniego piernikowego wpisu), 1 tekturowe pudełko przewiązane szarym sznurkiem, 3 osoby, które o jedzeniu mogłyby mówić chyba długo i dłużej. w pudełku kilkanaście czekoladowych trufli. do próbowania, smakowania, przyjemności. chyba trochę plątały mi się słowa, ale podsumowując: naprawdę strasznie fajne rzeczy mi się czasem przytrafiają. ta zima musi być do lubienia.
to słodkości, które przydadzą się, by zabrać je ze sobą do radia, ale równie mocno jako świąteczne podarki.(((:

trufle czekoladowe 
proporcje na ok. 17 sztuk
200g serka mascarpone
300g, czyli 3 tabliczki czekolady (2 ciemne i 1 mleczna)
około 2 cm plaster masła
1 łyżeczka cukru trzcinowego (lub zwykłego)
1 łyżka miodu
cukier puder (do obtoczenia)

+ opcjonalnie:
1 łyżka skórki pomarańczowej lub
1/2 łyżeczki cynamonu, szczypta kardamonu, imbiru lub
2 łyżki alkoholu: rumu/brandy/wiśniówki lub
pokruszone dowolne orzechy lub
kawałki kandyzowanego imbiru

do niewielkiego garnka dodaję serek mascarpone i masło, mieszam czekając chwilkę aż się rozpuszczą, wrzucam łyżeczkę cukru (można ją pominąć), połamaną na kostki czekoladę i miód. zdejmuję z ognia, mieszam aż powstanie jednolita masa. jeśli chcę by, trufle były jednego rodzaju: w tym momencie przekładam masę do miseczki, schładzam. jeśli ma być kilka rodzajów: dzielę masę na odpowiednią ilość misek (ja tym razem postanowiłam wypróbować 3 smaki) i dorzucam to na co mam ochotę: skórkę pomarańczową lub mieszankę korzennych przypraw, pokruszone orzechy itd. po schłodzeniu masy przez około 2 godziny formuję w dłoniach niewielkie kule wielkości orzechów, obtaczam w cukrze pudrze lub cukrowych posypkach i odstawiam znów do lodówki na kilka godzin, a najlepiej na całą noc. trufle dzięki mascarpone są bardzo delikatne i miękkie, bardzo czekoladowe jeśli użyjemy ciemnych czekolad (około 60% zawartości kakao). no po prostu rozpływające się na języku.
wielkie DZIĘKUJĘ dla Magdy i Macieja z Radia Gdańsk za uśmiechy, które długo nie znikną z mojej buzi.

niedziela, 9 grudnia 2012

ostrrry imbir i lepki lukier. pierników wypiekanie.

 
pierwsze śnieżne dni w mojej grudniowej codzienności to ulubiony biały puch, który pokrył trójmiejskie chodniki i równie piękny - siniak w odcieniach fioletu na moim kolanie. wyczekany wieczór jak co roku - wśród skrawków materiału, maszyny do szycia, niezliczonej ilości nitek i igieł. tu wyciąć, tu przyciąć, tam zszyć, nadziać porcją waty i mamy hand made świąteczne ozdoby - co nieco koślawe. są mandarynki, rooibos z cytryną w dużych kubkach, mówienie i milczenie. napiekłam też pierników z cynamonem i z pysznym imbirowym lukrem. chciałam schować je w pudełku na święta, ale w tym pudełku niedługo zostaną już tylko słodkie okruchy.

pierniki z lukrem imbirowym
650 g mąki (+ trochę do podsypywania ciasta przy wałkowaniu)
200 g masła
170 g cukru
2 jajka
1/2 szklanki miodu
skórka starta z jednej cytryny
1 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
2 łyżki przyprawy korzennej
1 łyżka kakao
1 łyżeczka cynamonu
około 4 cm kawałek świeżego startego imbiru
1 łyżeczka mielonego imbiru  

na lukier: cukier puder, sok z cytryny, kawałek świeżego imbiru

+ ewentualnie cukrowe ozdoby, bakalie

masło z cukrem utrzeć mikserem, dodać jajka, miód, starty imbir i skórkę cytrynową. w osobnej misce wymieszać mąkę z proszkiem do pieczenia, przyprawą korzenną i mielonym imbirem. dodać do masy maślanej i wymieszać, aż składniki się połączą. schłodzić ciasto w lodówce ok. godzinę, a gdy stwardnieje, podzielić na 4 części i rozwałkować na placki grubości 3 mm. wyciąć foremką ciastka i ułożyć na blasze z papierem. piec 13-15 minut w 180st., aż się lekko zrumienią, ostudzić. następnie przygotować lukier ucierając łyżką cukier puder z sokiem cytrynowym i startym imbirem (jeśli ktoś nie przepada za jego smakiem - ten składnik można pominąć lub w zamian dodać startą skórkę z cytryny lub pomarańczy), polać nim ciastka, ewentualnie posypać ozdobami lub orzechami, suszonymi owocami. /receptura autorstwa A. Kręglickiej
 
pierniki po upieczeniu lekko twardnieją i są chrupiące, ale po leżakowaniu w pudełku - miękną. te polukrowane na drugi dzień są już całkiem miękkie. na pewno nie są to pierniki z rodzaju: "mam kamień i nie wiem co z nim zrobić". ja je zdecydowanie kwalifikuję do kategorii NAJ!

wtorek, 4 grudnia 2012

jaka piękna katastrofa!

zepsułam komputer, ale zyskałam kilka sennych dni wypełnionych zapachem pierników. kupiłam kolejny sweter i kolorową chustę i plastikową formę do domowych czekoladek, za którą zapłaciłam dokładnie dwie złotówki. był dzień ze stukotem maszyny do pisania w tle, w międzyczasie spadł pierwszy śnieg. ja nie obejrzałam żadnego filmu, nie byłam w teatrze, ale napisałam list, zrobiłam kilka zdjęć i kilka piernikowych kul z gorzką czekoladą. w zasadzie, to były tak dobre, że robiłam je (i bałagan w kuchni) dwa dni pod rząd. wygląda na to, że katastrofy wychodzą czasem na plus. komputer już działa.
 
szkoda tylko, że blogowe ostatnio jakoś mniej cieszy. zdjęcia wpadają do kosza, na słowach splątanych złotą nitką robią się niechciane supły. powinnam jutro uznać, że marudzę i że to bez sensu. chciałabym. ale dzisiaj mam nastrój nie w kolorze, boli mnie głowa i straszliwie potrzebuję inspiracji, czegoś co zachwyci, ogrzeje zmarznięte myśli, da kopa albo karteczkę z napisem "warto".
piernikowe kule

ok. 30 pierników (twardych i chrupiących, o wyraźnym smaku,  ja użyłam domowych), 4 łyżki musli bez dodatków, 2 tabliczki ciemnej czekolady, 2 tabliczki mlecznej czekolady, 1 łyżeczka imbiru w proszku, 1 łyżeczka przyprawy piernikowej, 2 szczypty cynamonu, 60g masła, ewentualnie orzechy i rodzynki

+ około 5 łyżek kakao, 1 łyżeczka przyprawy do piernika, 4 łyżeczki drobnego cukru

z pierników robię okruchy, nada się do tego tłuczek do mięsa ;) lub młotek. najlepiej robić to przez folię, wtedy się nie nakruszy. do okruchów dodaję musli, imbir, cynamon i przyprawę do piernika. można dorzucić także garść rodzynków lub/i dowolnych orzechów. oba rodzaje czekolady roztapiam w mikrofalówce lub w kąpieli wodnej (czyli nad garnkiem z gorącą wodą), pod koniec dodaję masło, aby też się roztopiło.  mieszam łyżką okruchy z czekoladą i odstawiam na około 30 minut do lodówki. w międzyczasie mieszam w niewielkiej miseczce kakao z cukrem i przyprawą piernikową. schłodzoną masę formuję w niewielkie kule i obtaczam w kakao z cukrem. odstawiam znów do schłodzenia. takie słodkości można przechowywać w lodówce do kilku dni.

lubię w nich to, że są takie nieidealne, nie okrągłe, że mają słodkie kanty.

niedziela, 25 listopada 2012

na talerzu: kukurydziane & coconut milk

 
puchaty poranek, bo niespiesznie zaplątany w pastelową pościel. zimne mleko w ciepłej kawie. trzy placki co zostały z wczorajszego obiadu, a ja je zjem dziś na śniadanie. smakują jak biszkopty. zbiorę pranie z suszarki, sparuję skarpetki, pościelę łóżko. będę się uczyć ustaw i paragrafów na poniedziałkowy egzamin. taka weekendowa nuda. i niech sobie nawet pada deszcz. i niech nawet ktoś próbuje mnie zasmucić albo zdenerwować - to ja się nie dam.
placki kukurydziane
na mleczku kokosowym

1 łyżeczka cukru waniliowego, 1 łyżeczka cukru brązowego, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, 3/4 szkl. mąki kukurydzianej, 3/4 szkl. mąki pszennej, 250 ml mleczka kokosowego, 3 łyżki oleju lub stopionego masła, 2 jajka; + miód/dżem/owoce

w dużej misce mieszam oba rodzaje mąki z cukrem waniliowym i brązowym oraz proszkiem do pieczenia. osobno mieszam mleczko kokosowe z jajkami i olejem. później łączę suche składniki z mokrymi. smażę na rozgrzanej teflonowej patelni już bez dodatku tłuszczu. zjadam ciepłe polane miodem albo z dżemem albo z owocami, a na drugi dzień zimne bez dodatków.

wtorek, 20 listopada 2012

upiekę ci tuzin ciastek z cytryną

nadal wtapiając się w klimat jesiennej sezonowości - upiekłam dyniowe babeczki, aby zabrać je w podróż pociągiem. później i tak zapomniałam, że są w walizce. było ohydnie duszno i tylko marzyłam o otwartym oknie. słowa w gazecie jakoś nudziły, książki nie chciało mi się wygrzebywać z dna torebki, a dzieciaki siedzące naprzeciwko mówiły śmieszne rzeczy i zerkały na moje reakcje. zostałam podstępnie zarażana ich uśmiechami. (czasem) fajnie jest jeździć pociągiem. do znudzenia nucę 'nie wolno ci się bać, wszystko ma swój czas. ty jesteś początkiem do każdego celu'* i nie nudzi mi się. a wiśnie i czekoladowy tort z obrazka? na wyjątkową okazję. słoik dyniowego dżemu? podobno można z niego zrobić pyszne lody, chętnie tego spróbuję, gdy znajdą się ochotnicy na ich zjadanie. a wiecie co działa na smutki? upieczenie dla Kogoś tuzina cytrynowych ciastek i kubek kakao ugotowanego przez Mamę.
cytrynowe markizy z makiem **

2 i 3/4 szkl. mąki pszennej, szczypta soli, pół łyżeczki proszku do pieczenia, 230 g miękkiego masła, 1 szkl. cukru pudru, 1 duże jajko, 2 łyżki maku, 2 łyżki drobno otartej skórki z cytryny (dodałam więcej!, A.), 1 łyżeczka ekstraktu z wanilii, pół łyżeczki ekstraktu z cytryny
nadzienie: 220 g serka kremowego, 1/3 szklanki cukru pudru, pół łyżeczki ekstraktu z cytryny i wanilii  
(ciastka można zamiennie przełożyć kremem czekoladowym)

Wymieszać mąkę, sól, proszek do pieczenia. W misce utrzeć masło, do puszystości, stopniowo dodając cukier. Dodać jajko, mak, skórkę z cytryny, oba ekstrakty i mąkę. Wszystko zmiksować, uformować kulę, podzielić ją na dwie części, spłaszczyć, owinąć w folię spożywczą, schłodzić przez 2 godziny w lodówce. Schłodzone ciasto rozwałkować na grubość około 3 mm, lekko podsypując mąką. Wycinać ciasteczka. Układać je na blaszce (wyłożonej papierem do pieczenia) w 2 cm odstępach. Piec ciasteczka, w temperaturze 180ºC przez około 12 minut, lub dłużej, do momentu aż ich brzegi będą zarumienione. Wystudzić na kratce. Wszystkie składniki nadzienia zmiksować i przekładać nim ciastka.
* to z piosenki meli koteluk / ** receptura: moje wypieki

czwartek, 15 listopada 2012

jaglanka. i co na to persymona?

herbatę piję z największego kubka jaki jest w domu. parząc sobie palce. jest ciepłe retro śniadanie, jak w jakimś filmie z czasów PRL. jaglanka na przymglonych obrusach. i nie-retro persymona (brzmi prawie jak postać z mitologii, z czasów lekcji historii), owoc w pomarańczowej skórce. zanim wstanę, przestawiam budzik kradnąc sobie samej jeszcze 7 minut snu. zdrapuję resztki smutku z tego dnia. przewiązuję różową kokardę na słoiku pełnym kasztanów, jest jesień opakowana w kiczowate kolory. chodzę do teatru, gotuję pomidorową z ryżem, nie odbieram telefonów, przypadkiem znajduję ładne domy i ładne ulice w mieście, które od dokładnie dwóch miesięcy zaczyna być moim (kolejnym). potykam się o znaki zapytania.

śniadaniowa jaglanka
ze świeżymi owocami

5 płaskich łyżek kaszy jaglanej, 1 szkl. mleka, 1 łyżeczka wiórków kokosowych, pół persymony lub inne świeże owoce


mleko wlewam do garnuszka i wsypuję kaszę, gotuję około 12 minut aż kasza zmięknie i wsiąknie cały płyn, wyłączam gaz i zostawiam pod przykryciem jeszcze na 5 minut. w tym czasie obieram i kroję persymonę. kaszę przekładam na talerzyk, posypuję wiórkami kokosowymi (można je pominąć lub zastąpić np. startą czekoladą), obok lub na wierzchu układam kawałki owoców. i gotowe :-)

środa, 7 listopada 2012

chodź do łóżka (albo dżem dyniowy i ciasto)

w łóżku lubię jeść ciepłą owsiankę w leniwy poranek (najlepiej w piżamie). czytać książki, pisać listy, siedzieć z komputerem na kolanach, pić herbatę z malinowym musem i dużym kawałkiem pomarańczy, czytać smsy, kartkować gazety. lubię też leżeć i rozmawiać z Kimś do nocy, szukać snów pod poduszką, uczyć się (tego z reguły nie lubię, ale jak już muszę, to w łóżku), z lusterkiem w jednej ręce i tuszem w drugiej malować rzęsy. lubię też wszystko inne co w łóżku, wiadomo. a w szaro bure i deszczowe jesienne dni najchętniej nie wychodziłabym z łóżka i nie zaglądała za okno, a już na pewno nie wystawiałabym nosa poza mury mojego równie szaro burego blokowiska. więc siedzę sobie w tym moim ciepłym domu i piekę ciasto. a jak piekarnik grzeje na 180 stopni, to ciepło roznosi się po całej kuchni i jest jeszcze przyjemniej. ładnie pachnie. ciepłą jesienią.
 
a później smakuje. orzechy chrupią, biała czekolada i owoce się schowały i wcale ich nie widać, ale jestem pewna, że mają zasługę w kwestii smaku. smaruję kromkę grubą warstwą dyniowego dżemu zrobionego pewnego popołudnia przez Mamę, biorę talerz i jem (oczywiście) na łóżku. pilnuję, aby okruszki nie spadały poza centymetry tego talerza, bez obaw.

dżem dyniowy
z jabłkami

/przepis za chwilę

ciasto dyniowe

2 szkl. mąki, 1/2 szkl. cukru, 1 cukier waniliowy, 1,5 łyżeczki cynamonu, 3 jajka, 3/4 szkl. oleju, 1 łyżeczka sody, 2 szkl. miąższu dyni, 100 g orzechów włoskich, 100 g drobnych rodzynek, garść jagód goji (można zastąpić żurawiną)

tabliczka białej czekolady

ewentualnie: 300g twarożku śmietankowego (np. twój smak, philadelphia) i 2/3 szkl. cukru pudru - zmiksowane i rozsmarowane na ostygniętym cieście

 
mąkę mieszam z cynamonem oraz sodą, dorzucam pokruszoną na drobne kawałki czekoladę (białą można zamienić na mleczną/ciemną), orzechy (dodałam włoskie i garstkę laskowych, świetnie pasowałyby też nerkowce), rodzynki i jagody goji. dynię ścieram na drobnych oczkach tarki.  jajka ubijam z cukrem, dodaję olej oraz dyniowy miąższ, a po chwili mieszankę mączno bakaliową. mieszam i przekładam do blaszki wyłożonej papierem. piekę około 47 minut w 180stopniach. /inspirację znalazłam u Asi, dziękuję!
ps. szkoda, że czas nigdy nie chodzi spać. dobranoc. albo dzień dobry.

środa, 31 października 2012

czy o 2 w nocy ktoś jeszcze nie śpi?

bo na nocną bezsenność mam gwiazdki. na dobranoc. są wieczory o smaku szczęścia i pudrowych cukierków. bolące mięśnie brzucha, głośny radosny śmiech w tle. bywają też wieczory smutne, ze łzą przytuloną do poduszki (nie zawsze mojej). kubek czarnej gorzkiej herbaty. drzewa, które z każdym dniem robią się bardziej żółte. a niedługo zostaną same bure patyki na wysokości naszego sopockiego trzeciego piętra. są niedospane sny. w taki dzień jak dziś, który zaczął się zbyt wcześnie, rzęsy nie chciały oblepić się grubą warstwą czarnego tuszu, wiatr ukradł mi ciepło, uciekł mi pociąg, gdzieś się spóźniłam. ale zawsze też coś dobrego. twarze, za którymi tęskniłam. a wieczorem smażyłyśmy naleśniki na dwie patelnie i zjadłyśmy z malinowym dżemem.

zupełnie banalne
babeczki z kawałkami czekolady

receptur milion. bez sensu powtarzać, robić 'kopiuj-wklej', prawda? kawałki czekolady białej i mlecznej, ciemnej zabrakło w kuchennej szafce. każdy wie, że nie przepis jest tu najważniejszy, a przyjemność z dzielenia się kolorami w kropki, w paski, w gwiazdki. reszta przepisów na babeczki jest tu: muffinki.

sobota, 27 października 2012

potwornie pyszne ciasto z marchewką


monotematyczności między końcem jednego miasta, a początkiem drugiego. na granicy przyjemnego ciepła w mrozie, a zepsutego jak stare zabawkowe autko nastroju. w głowie chowają się czasem potwory. i sprawiają, że nie tylko boimy się nocą tego co może chować się w szafie czy pod łóżkiem - jak w bajkach. one potrafią namieszać o wiele więcej i dlatego tak mocno się z nimi nie lubię. one dobrze o tym wiedzą i czasem ze mną wygrywają, ale bitwę, a nie wojnę. zatem mam jeszcze szansę, by je pokonać dużym kawałkiem słodkiego ciasta z marchewką i cynamonem. jak dodam jeszcze białą czekoladę i krem z twarożku na wierzch - to potwory już nie mają szans, serio.
'time for tea' co krok, co popołudnie, co zmarzniętą myśl. potykam się o puste kubki. napijesz się ze mną herbaty?

ulubione ciasto marchewkowe
z pomarańczą, czekoladą i kremem

1,5 szkl. mąki i ze 2 łyżki, 1 łyżeczka proszku do pieczenia, 1 łyżeczka sody, 1 łyżeczka cynamonu i szczypta :-), szczypta soli, 2 duże jajka lub 3 małe, 2/3 szklanki cukru, 1 cukier waniliowy, 2/3 szkl oleju, 1 szkl. startej marchewki, 1/2 szkl. soku wyciśniętego z cytryny i pomarańczy, skórka starta z 1 cytryny, tabliczka białej czekolady, garść rodzynek (opcjonalnie)

skórka starta z 1 pomarańczy, 200 g serka naturalnego do kanapek (typu almette), 1/2 szkl cukru pudru

 
marchewkę ścieram na grubych oczkach tarki, czekoladę siekam na drobne kawałki. mąkę mieszam z cynamonem, proszkiem do pieczenia, sodą oraz posiekaną czekoladą i rodzynkami. jajka ucieram w dużej misce z cukrem, dodaję do nich olej i wyciśnięty z cytrusów sok i startą marchewkę. dodaję mieszankę mączną i mieszam całość. piekę około 40 minut w 180 stopniach. gdy ciasto ostygnie przygotowuję krem: serek twarożkowy ucieram mikserem z cukrem pudrem, czasem dodaję kilka kropel soku z cytryny. ostygnięte ciasto smaruję kremem i posypuję skórką otartą z pomarańczy. /inspiracja

sobota, 20 października 2012

marchewki, kropki i inne takie tam

szybka kolej miejska płata figle i trzeba zaliczać przesiadki w drodze na uczelnię albo gdzieś. internet stroi fochy i trzeba cierpliwie czekać aż trochę podziała. łapię zasięg! poranki po 5 godzinach niespokojnego snu potrzebują dużego kubka kawy i kilku łyków coca coli (podobno samo niezdrowie). na zajęciach burczy mi w brzuchu, więc odliczam minuty do zjedzenia kanapki z razowego chleba spakowanej przeraźliwie wczesnym rankiem do torebki. popołudniem jabłka są obficie posypane cynamonem, a słowa między kawiarnianymi stolikami, ja mam je dla ciebie, a ty trochę dla mnie. Najmilsza mówi, że w kwestii emocji nie da się działać w opcji on/off, a ja mam wrażenie, że mi się czasem udaje. i kto tu ma rację? i czy w ogóle ktoś?

babeczki marchewkowe
i ze szczyptą cynamonu

2 jajka, 1 szkl. mąki, 1/3 szkl. oleju, 1/2 szkl. cukru, 1 łyżeczka cynamonu, 1 łyżeczka cukru waniliowego, 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia, 1 szklanka startej na grubych oczkach marchewki

piekarnik rozgrzewamy do 180st. w jednej misce mieszamy suche składniki: mąkę z proszkiem do pieczenia, cynamonem, cukrem. w osobnej misce łączymy startą marchewkę z olejem oraz jajkami. mieszamy wszystkie składniki i przekładamy do foremek wyłożonych papilotkami. pieczemy 25 minut.
czasem pakuję do torebki trochę cukierków albo pudełko z babeczkami co mają w sobie marchewki, innym razem kolorowego lizaka na patyku, książkę dla kogoś miłego. czasem piję kawę z przyjemnym nadmiarem mlecznej pianki. mam zgubione uściski między kawałkiem słońca odbijającym się w chodniku, a późną nocą nie bez gwiazd nad głową. jest herbata z cytrusami albo musem z malin. albo czerwone wino co plącze słowa. są miejsca i osoby, których nigdy bym się nie spodziewała, a na pewno nie spodziewałabym się ich blisko mnie. nie słychać stukotu obcasów, ale i tak jest dobrze.
kropki umilają. a jesień lubi umilanie. takie pokolorowane. a jak ładne rzeczy, to tylko ze ScandiLoft! i to o każdej porze roku. straszliwie to lubię!

wtorek, 16 października 2012

szczęściarze jadają na obiad omlet z cukrem

rozkochałam się w tym październiku. minęła połowa miesiąca odmierzana godzinami rozmów, pustymi kubkami po wspólnych herbatach albo kawach, czasem szklankami po wieczornym mohito. kawiarniane stoliki albo sopockie mieszkanie z girlandą nad sufitem. miasto nocą i chłodne wieczory i ranki. mam w głowie taką myśl: "jesteś szczęściarą, nie zepsuj tego". i czasem zastanawiam się skąd się biorą tacy fajni ludzie, których mam wokół. i dużo przez nich szczęśliwości. i słów i ciszy i wszystkiego. i nadal tego nie wiem.

na jesienny obiad ciepły i puchaty omlet. posypany cukrem pudrem.
omlet kaiserschmarrn
/receptura na 2 porcje od Madame Edith

2 jajka, 0,5 szklanki mleka, 0,5 szklanki mąki, szczypta soli, 1 łyżeczka cukru waniliowego lub odrobina esencji waniliowej, 1 łyżka cukru pudru + cukier puder do posypania, garść rodzynek, 50 ml złotego rumu (ja pominęłam), masło do wysmarowania patelni, śliwkowe powidła / konfitura

Rodzynki namaczamy w rumie (najlepiej kilka godzin wcześniej). Mąkę mieszamy z cukrem waniliowym. Wlewamy mleko i dodajemy 2 żółtka. Mieszamy. Za pomocą miksera (lub ręcznie) ubijamy 2 białka ze szczyptą soli. Pod koniec ubijania wsypujemy stopniowo cukier. Białka dodajemy do masy. Bardzo delikatnie, ale dokładnie mieszamy. Wymieszaną masę wlewamy na rozgrzaną patelnię wysmarowaną masłem (u mnie o średnicy 26 cm - masa powinna mieć grubość maksymalnie 2 cm, by nie zdarzyło się, że omlet z zewnątrz się spali, a w środku będzie surowy). Wrzucamy na wierzch odsączone rodzynki. Smażymy po około 4-5 minut z każdej strony na średnim ogniu (smażyłam na mocy 7 z dostępnych 9), aż zrobi się złocisty. Omlet przed podaniem rozrywamy widelcem na drobne kawałki. Nie krójcie go nożem, to profanacja! Musi być porwany. Przed podaniem posypujemy go cukrem pudrem...i dodajemy śliwkowe powidła. 
***
miniony weekend to blogerzy na PGE Arena czyli Blog Forum Gdańsk. jestem szczęśliwa, że mogłam być po raz trzeci, że było tak wiele słów, kawy i fajnych (już nie wirtualnych) ludzi. dziękuję za najcudowniejszy na świecie piernik zjedzony w hotelowym pokoju na 2 piętrze, gdańskie spacery nocne, przegapione przystanki tramwajowe, herbatę na pół ("Ty pij pierwsza, bo ja nie lubię gorącej"), niewyspanie i wszystko najmilsze co spotkało mnie przez te dwa jesienne dni. radość będzie na długo. po sam czubek butów!

sobota, 6 października 2012

pierwsze jesienne kawałki

październik. mogę głośno o niej mówić i nacieszać się porą roku, która ma w sobie wielki kubeł nostalgii, kolorowych liści i inspiracji, melancholijnego kiczu, ale i ciepła, gdy tylko postaramy się o duży kubek herbaty z pigwą lub malinowym musem i puchaty koc. pierwsze szuranie w liściach i spacer po parku oliwskim zaliczone. październik i zajęcia na uczelni rozpoczęte, wagary odhaczone. a jak chorować to porządnie, tak z trzydniowym leżeniem w łóżku, małym stosikiem leków, nieprzespanymi nocami. już lepiej. lubię, gdy jesienią słońce tak się mieni w długich włosach, że wydają się być bardziej rude niż są. głupio mi się przyznawać, ale już nawet pomyślałam o czapkach i o tym, że dużo się zmienia w kwestii "jestem mała i urządzam protest na każdą prośbę (czy groźbę) jej ubrania" a "jestem już duża i lubię jak mi ciepło w uszy". no tak, jeszcze przyjdzie pora na wełniane szaliki, rękawiczki i inne umilacze. dzisiaj jest jeszcze spora porcja słońca i dzisiaj lubię pachnące śliwki i miód i jak połówki taplają się w tym słodkim sosie w garnku.

herbata z cytryną, a jak nie z cytryną, to z miodem, a najlepiej to z tym i z tym. czy ktoś nie lubi tego jesienno herbacianego rozgrzewania?
placki owsiane (przepis nr 1, nr 2) niektórzy upodobali sobie zjadać na śniadanie, ja zdecydowanie bardziej wolę na obiad, szczególnie, gdy nie mam pomysłu co ugotować, a ma być szybko i najlepiej jakby było na słodko. świeże śliwki udusiłam w garnuszku z miodem i odrobiną brązowego cukru, gdy zmiękną i lekko przestygną - można zjadać, z plackami, ale niekoniecznie.
na jesienne obiady są też pieczone kawałki dyni (posmarowanej oliwą i hojnie posypanej ziołami, wsadzonej do pieca na 200 stopni aż zmiękną).

środa, 3 października 2012

ciastko z marzeń i (nie)małe zamieszanie z BFG

 
Gdańsk i Elbląg, Elbląg i Gdańsk. tu piszę, układam zgrabne litery w koślawe słowa. zbieram obrazki do pudełka pamięci, a czasem do pudełka mojego cyfrowego aparatu. zapamiętuję albo zapominam. tyle kolorów, aby namalować z nich najładniejszą codzienność. piszę o poranku znad kubka kawy. lub wieczorami mrużąc oczy ze zmęczenia. o kwaśnych jabłkach albo o słodkich ciastkach. o emocjach. odrobina wrażliwości oprószona cynamonem. w mieście, które sobie kiedyś wymarzyłam i w tym, które jest moje od zawsze.

jeśli lubicie ciastko z marzeń i chcielibyście podarować mi swój głos i uśmiech w konkursie na najlepszy blog Gdańska wybierany w ramach Blog Forum Gdańsk 2012, zagłosować można klikając na: ciastko z marzeń 

a to niespodzianka na stronie portalu elbląg24 i artykuł o konkursie: Elblążanka w konkursie na najlepszy blog w Gdańsku
i dużo uścisków nadmorskich w podzięce za wszystko co najmilsze!