piątek, 9 kwietnia 2010

Paryska mysz i mule po prowansalsku

dzisiaj w mojej kuchni uroczy Gość.. wciąż nie mogę się nadziwić, że w tym wirtualnym świecie poznaję nie tylko te cudowne smaki, ale i osoby, które je tworzą. to "poznaję" powinnam umieścić w dużym cudzysłowie, bo Nicole, o której mowa, jest ode mnie setki kilometrów i nigdy jej nie widziałam. ale przecież codziennie zaglądam do Jej kuchni.. podglądam pyszne dania.. zupy, makaron, babeczki z mnóstwem pomarańczowego lukru. a dzisiaj ugoszczę Ją u siebie. sami zobaczcie co przygotowała..
Mój związek z Francją powstał już niejako w dniu moich urodzin, kiedy rodzice dali mi na imię Nicole. Urodziłam się w Wiedniu, gdzie w 1983 roku imię to było najbardziej prawdopodobnie popularne wśród wszystkich imion dziewczęcych. Rodzice chcieli abym jako córka emigrantów nie wyróżniała się z tłumu, myśleli że dając mi międzynarodowe imię zapewnią mi ochronę przed łamaniem języka "kasztanów". (Kasztani to w potocznym języku lat 80tych Austriacy). Paradoksalnie całe życie imieniem się wyróżniałam, ponieważ 6 lat później razem ze zmianą ustroju w Polsce, zmieniliśmy miejsce zamieszkania. Od tego czasu czasu mieszkam w Warszawie, a imię swoje muszę zawsze literować. Nie wiem czy to za sprawą mojego imienia, a może tego że mam wiele wspaniałych wspomnień z wakacji spędzonych na południu Francji, ale kuchnię francuską uwielbiam ponad wszystkie. (z wyjątkiem kuchni polskiej oczywiście)

Cztery lata temu, moja ciocia Kasia z Toronto, namówiła mojego tatę żeby spotkał się z nią w Paryżu na największych targach tekstylnych w Europie, miała pomysł na wspólny interes. Natomiast ja i moja kuzynka Sonja miałyśmy inny pomysł, namówić naszych rodziców żeby nas zabrali ze sobą, że niby też bardzo się interesujemy rynkiem tekstyliów... jasne. Raczej interesowałyśmy się kolejnym spotkaniem w Paryżu i udało się. Mały family reunion miał miejsce na początku września. Septembre, to pierwszy miesiąc sezonu na Mule. Po czterech miesiącach bez litery "r" : mai, juin, julliet, aout, wreszcie co roku nadchodzi czas by poławiać najlepsze, niehodowlane małże z naturalnych połowów.

Nie dałam im spokoju i już pierwszego wieczoru poszliśmy do restauracji która specjalizuje się wyłącznie w Mules frites (małżach z frytkami) Leon de Bruxelles - jest takich restauracji w Paryżu kilka, mimo że jest to sieć, których nie jestem zwolenniczką, małże mają najlepsze. Dań mamy zaledwie kilka do wyboru, co z resztą moim zdaniem cechuje wiele wspaniałych restauracji, różnią się tylko sosami na jakich małże są gotowane. Zamówiłam Moules a la provencale - małże po prowansalsku, czyli w sosie pomidorowym.

Gdy Asia zaproponowała mi abym napisała gościnny wpis na jej blogu, ciężko było mi się zdecydować o czym napisać, od razu przyszły mi na myśl mule. Ale potem pomyślałam sobie... -Nie... zrobię coś prostszego-. Kombinowałam, rozmyślałam, aż wreszcie podjęłam niespodziewaną decyzję - przecież nie ma nic prostszego od muli i dzisiaj chce was o tym przekonać.

Mule po prowansalsku
przepis dla 2 osób

1kg muli (świeże mule w Polsce kupuje się w czwartek)
500g dojrzałych mięsistych pomidorów
1 średniej wielkości cebula
2 ząbki czosnku
50g masła
2 łyżki oliwy z oliwek
200 ml białego wina (wino do gotowania nie musi być rewelacyjnej jakości byle nie było wytrawne/półwytrawne)
2 liście laurowe
2 gałązki natki pietruszki
10 listków bazylii
sól, świeżo mielony pieprz
1 czubata łyżka mąki pszennej


O tym gdzie i jakie kupić mule pisałam już jakiś czas temu, z łatwością znajdziecie ten post na moim blogu. Podsumowując mule kupujemy w czwartek/piątek, kupujemy je świeże, bo mule w momencie dotarcia do naszej kuchni mają jeszcze być żywe. Podobnie jak raki. Tylko wtedy mają idealny smak.

Mule oczyszczamy z hydr i wodorostów,odrywając je nożykiem z powierzchni i delikatnie ale stanowczo wyrywając je z wnętrza muszli. Moczymy je w bardzo zimnej wodzie do czasu gotowania. Jeżeli planujemy mule ugotować kolejnego dnia od zakupu, najlepiej przechowywać je w misce z lekko osoloną wodą w górnej części lodówki.

Aby sporządzić sos, pomidory sparzamy wrzątkiem i dokładnie obrane ze skóry, kroimy w kostkę. Masło i oliwę rozpuszczamy razem w dużym garnku, dodajemy posiekaną cebulę, dusimy ją na małym ogniu. Po kilku minutach dodajemy pomidory oraz posiekane zioła, liść laurowy kruszymy. Solimy, pieprzymy i dusimy sos do momentu aż pomidory będą miały konsystencję nieco gęstszej zupy pomidorowej.Następnie dodajemy wyciśnięty czosnek i wino. Na koniec dodajemy mąkę aby sos był bardziej gęsty.
Mule jeszcze raz płuczemy i wrzucamy na gorący sos do garnka, przykrywamy pokrywą. Po 5 min danie jest gotowe. Możemy wtedy jeszcze raz przemieszać małże w garnku, i na kolejną minutę przykryć pokrywą.

Mule klasycznie podaje się z frytkami i/lub bagietką.
Do muli po prowansalsku moim zdaniem najlepiej pasują frytki, sos pomidorowy się świetnie z nimi komponuje.
Mule jemy placami, używając muszli jako szczypiec, tak nakazuje nawet savior-vivre...wiec nie mamy się martwić, że to nie wypada.

Gdy jedliśmy tego wieczoru mule w Paryżu, pomiędzy naszymi nogami przeleciała mysz. Powiedzieliśmy o tym kelnerowi. On się tylko roześmiał - tu w Paryżu normalne, powiedział. Rok później gdy film Ratatuuuj wszedł do kin, czułam się dumna że tego wieczoru tamtą mysz na własne oczy widziałam.
Wczoraj ciocia Kasia była u nas na kolacji, przyjechała na Wielkanoc do Polski, gdy podałam jej mule, zaśmiała się:

"Nicola, a pamiętasz tą mysz w Paryżu?"

"Kasiu, nie dość że pamiętam to jutro mam zamiar napisać o niej całemu Światu."

ps. a do Nicole zapraszam na migdałowe babeczki z karmelem..

24 komentarze:

  1. O la la la...Ale pyszności! :-) Nigdy nie robiłam muli, ale ciągle mam ochotę. ;-) Twoje wyglądają super.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja jeszcze muli nie miałam okazji kosztować;) ale krewetki niedawno robiłam i bardzo mi posmakowały:)) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Wspaniały wpis i pomysł! Z chęcią bym spróbowała, bo smaki są bardzo moje:) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  4. nigdy nie jadlam i chyba pora to zmienic :-) bardzo mi sie podoba Asiu pomysl zaproszenia kogos na Twojego bloga!

    OdpowiedzUsuń
  5. Fajny pomysł z takim gościnnym wpisem, bardzo mi się podoba:))
    Danie ciekawe, jednak jeszcze muli nigdy nie próbowałam i chyba nie nastąpi do predko.;)
    Pozdrawiam Was obie:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Wspaniałego masz gościa Asiu !
    Szkoda, ze w moim miasteczku, chociaż targ jest akurat w czwartki, muli kupić nie można... Ale może poszukam ich gdzieś indziej. i zrobię po prowansalsku.
    A u mnie w domu myszy nie mają szans - mam dwa koty :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Jakiś czas temu pierwszy raz kupiłam i zrobiłam mule w bardzo podobnym sosie i byłam absolutnie zachwycona, żałowałam tylko, że nie odważyłam się wcześniej. Pozdrawiam Was obie :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Fajny taki gosc ...sam sobie ugotuje :)
    Mule jadlam kiedys w brukseli i chociaz byly bardzo dobre to widok mnie odstrasza :) juz nie robie powtorek :)
    Swietny pomysl z takim goscinnym wpisem :)

    OdpowiedzUsuń
  9. O rety - jakie pyszności! A u mnie w domu nikt nie je "takich mokrych i oślizgłych świństw". Normalnie jestem osamotniona w mojej pasji :( Chociaż u Ciebie nacieszę oczy. Wyglądają smakowicie!

    OdpowiedzUsuń
  10. hmmm nigdy nie jadłam, ale może czas się prełamać :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Uwielbiam mule. W kazdym sosie. Zawsze gdy przychodzi na nie sezon, chodzimy do restauracji i zajadamy sie nimi :))

    Pozdrawiam cieplo.

    OdpowiedzUsuń
  12. kurcze z mulami mam na bakier, ale po Waszym zachęceniu chyba się muszę skusić :)

    OdpowiedzUsuń
  13. Fajnie wygladaja, jednak moim zdaniem najlepsze malze i frytki to w Belgii ;)

    OdpowiedzUsuń
  14. zawsze chciałam spróbować muli tyle widziałam na nie przepisów, ale u nas w Polsce ciężko je dostać i trochę brakowało mi odwagi, ale po twoim przepisie na pewno w końcu się skuszę :-)

    OdpowiedzUsuń
  15. o prosze jaka mala rozpusta... pewnie smakowalo bo puste muszle tylko zostaly:)

    OdpowiedzUsuń
  16. mmm, uwielbiam mule szczególnie z czosnkiem i białym winem!

    OdpowiedzUsuń
  17. Świetny pomysł z tymi wspólnymi wpisami. Bardzo bardzo mi się podoba! Super dziewczyny z Was :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Wolę krewetki i ośmiornice, ale mulami też nie pogardzę :)

    OdpowiedzUsuń
  19. o rany a ja nigdy nie mialam odwagi zjeść ;) osmiornice żarlam a mule nie chcialam ..

    OdpowiedzUsuń
  20. O! U Ciebie też gościna :) Fajnie się czytało :))

    OdpowiedzUsuń
  21. Zjadłabym, mniam! Chociaż nie jest to moje "najlepsze", ale jadłam we Francji i owszem - smakowało.
    Świetny taki gość, co sam gotuje! ;D

    OdpowiedzUsuń
  22. Nigdy nie jadłam muli. A ten wpis tak pysznie je opisuje :-)

    OdpowiedzUsuń
  23. Anonimowy9:34:00 PM

    Asiejko, mule do tej pory gotowałam 3 razy: pierwszy, ostatni i nigdy więcej... Wczoraj wszystko się zmieniło. Jesteśmy na wakacjach nad oceanem i grzechem byłoby nie jedzenie owoców morza. Ten mój pierwszy i ostatni raz był z powodu... mycia muszli. Moja rodzina była absolutnie zachwycona, a ja... miałam zszargane szorowaniem ręce i... nerwy! Tutaj jest inaczej, mule są od razu czyściutkie, przygotowane do wrzucenia do sosu. Zrobienie sosu takiego jak z przepisu Nicole to chwila, a więc wczorajsza kolacja to była przyjemność. Pzdr wakacyjnie Aniado

    OdpowiedzUsuń