rozkochałam się w tym październiku. minęła połowa miesiąca odmierzana godzinami rozmów, pustymi kubkami po wspólnych herbatach albo kawach, czasem szklankami po wieczornym mohito. kawiarniane stoliki albo sopockie mieszkanie z girlandą nad sufitem. miasto nocą i chłodne wieczory i ranki. mam w głowie taką myśl: "jesteś szczęściarą, nie zepsuj tego". i czasem zastanawiam się skąd się biorą tacy fajni ludzie, których mam wokół. i dużo przez nich szczęśliwości. i słów i ciszy i wszystkiego. i nadal tego nie wiem.
na jesienny obiad ciepły i puchaty omlet. posypany cukrem pudrem.
omlet kaiserschmarrn
2 jajka, 0,5 szklanki mleka, 0,5 szklanki mąki, szczypta soli, 1 łyżeczka cukru waniliowego lub odrobina esencji waniliowej, 1 łyżka cukru pudru + cukier puder do posypania, garść rodzynek, 50 ml złotego rumu (ja pominęłam), masło do wysmarowania patelni, śliwkowe powidła / konfitura
Rodzynki namaczamy w rumie (najlepiej kilka godzin wcześniej). Mąkę mieszamy z cukrem waniliowym. Wlewamy mleko i dodajemy 2 żółtka. Mieszamy. Za pomocą miksera (lub ręcznie) ubijamy 2 białka ze szczyptą soli. Pod koniec ubijania wsypujemy stopniowo cukier. Białka dodajemy do masy. Bardzo delikatnie, ale dokładnie mieszamy. Wymieszaną masę wlewamy na rozgrzaną patelnię wysmarowaną masłem (u mnie o średnicy 26 cm - masa powinna mieć grubość maksymalnie 2 cm, by nie zdarzyło się, że omlet z zewnątrz się spali, a w środku będzie surowy). Wrzucamy na wierzch odsączone rodzynki. Smażymy po około 4-5 minut z każdej strony na średnim ogniu (smażyłam na mocy 7 z dostępnych 9), aż zrobi się złocisty. Omlet przed podaniem rozrywamy widelcem na drobne kawałki. Nie krójcie go nożem, to profanacja! Musi być porwany. Przed podaniem posypujemy go cukrem pudrem...i dodajemy śliwkowe powidła.
***
miniony weekend to blogerzy na PGE Arena czyli
Blog Forum Gdańsk. jestem szczęśliwa, że mogłam być po raz trzeci, że było tak wiele słów, kawy i fajnych (już nie wirtualnych) ludzi. dziękuję za najcudowniejszy na świecie piernik zjedzony w hotelowym pokoju na 2 piętrze, gdańskie spacery nocne, przegapione przystanki tramwajowe, herbatę na pół ("Ty pij pierwsza, bo ja nie lubię gorącej"), niewyspanie i wszystko najmilsze co spotkało mnie przez te dwa jesienne dni. radość będzie na długo. po sam czubek butów!